Ignacy Liss nominowany do nagrody dla najlepszego aktora. „Poczułem się bardzo wyróżniony”
W kręgach polskiego kina, nazwisko Ignacego Lissa zaczyna świecić coraz jaśniejszym blaskiem. Jego najnowsza produkcja, „Światłoczuła”, nie tylko zdobyła uznanie na 18. edycji Mastercard OFF Camera, ale również przyniosła mu nominację do nagrody dla najlepszego aktora w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych. Choć ostateczne laury przypadły Janowi Englertowi, dla Lissa sama nominacja była ogromnym wyróżnieniem.
Oj, tutaj zawsze jest fajnie, tu zawsze jest miło. W tym roku jest dla mnie wyjątkowo miło z powodu nominacji, którą dostałem. Nie będę ukrywał, że to jest też coś, co sprawiło, że poczułem się bardzo wyróżniony i doceniony - mówił w rozmowie z Natalią Kawałek, nie znając jeszcze wyniku.
Ignacy Liss o wyzwaniach na planie „Światłoczułej”. Aktor mówi wprost
Przygotowania do roli w „Światłoczułej” były dla Lissa wyjątkowym doświadczeniem. Aktor podkreślił wyzwania związane z partnerowaniem na ekranie osobie grającej niewidomą.
To było duże wyzwanie, ponieważ kiedy partnerujesz osobie, która ma tak atrakcyjną rolę, czyli jest niewidoma, to są pewne zasady.
- mówił, dodając, że ważne było, aby nie próbować przyciągać na siebie uwagi, lecz dobrze partnerować i stworzyć równie charakterystyczną postać.
Jednym z największych wyzwań okazało się budowanie chemii z Matyldą, partnerką filmową Lissa, która wcielała się w rolę niewidomej Agaty.
To nie było łatwe.
- przyznał, podkreślając, że aktorstwo wymaga pewnego rodzaju opuszczenia siebie i skupienia na partnerze. W przypadku „Światłoczułej” brak możliwości komunikacji wzrokowej postawił przed aktorami dodatkowe wyzwanie, które jednak, jak podkreśla Liss, przyczyniło się do stworzenia wyjątkowo intymnej i ważnej relacji między postaciami.
Spojrzenie może wyrazić wszystko. A jak powiedzieć, że się kogoś kocha bez patrzenia mu w oczy? Bez słów? Myślę, że Tadeusza (reżysera - przyp redakcji) też to bardzo kręciło. On sam mówił, że chce pokazać tę relację miłosną bez wzroku. Więc wspólnymi siłami budowaliśmy tę relację. Robert nie mówi „kocham cię” do Agaty, tylko przynosi jej zdjęcie, które ona sama może zobaczyć, może dotknąć i poczuć. I to właściwie jest wyraz jego miłości. Myślę, że przez to, że nie mamy jednego zmysłu, najważniejszego właściwie, wzroku, każda mniejsza rzecz staje się o wiele bardziej intymna i ważna. Tak jak właśnie dotykanie twarzy i to, co potem się dzieje. Trzeba było zbudować ważność dotyku, ważność obecności i ważność słów - podsumował.





