Prawdziwa Gruzja w obiektywie Krzysztofa Chwalińskiego! "Kawałek pięknego, niezadeptanego, spokojnego świata" [FOTO]

Zastanawiacie się nad wycieczką do Gruzji? Nie macie pewności, czy to odpowiedni kierunek? Krzysztof Chwaliński, którego doskonale znacie z RMF MAXX, powinien rozwiać wasze wątpliwości. Pojechał, sprawdził i wszystko jasne! Przeczytajcie i zobaczcie, jak tam jest.

Krzysztof Chwaliński o swojej zimowej wyprawie do Gruzji

Gruzja urzekła mnie kilka lat temu. Powodów tego zauroczenia jest wiele. Po pierwsze – ludzie: otwarci, życzliwi, gościnni, z entuzjazmem opowiadający o pięknie swojej ojczyzny. Zawsze chętni, by wspólnie usiąść do stołu i porozmawiać, posłuchać, poświętować… :)

Do Gruzji wracałem już kilka razy, ale dopiero podczas ostatniej, niedawnej wizyty przyjechałem tu zimową porą. Po raz kolejny wróciłem zachwycony, z bagażem przygód i nowymi znajomościami, o których długo będę pamiętał. Zrobiłem notatki - długopisem i aparatem fotograficznym.

Dzień 0.

Przylot, uścisk mojego gruzińskiego druha Kotego. Człowieka, który o swoim kraju wie naprawdę dużo. Potrafi też pokazywać jego piękno jak nikt inny. Po kilkudziesięciu minutach docieramy do Kutaisi. Kote, Roso i Lasha, nasi gospodarze, zapraszają na suprę,. Tradycji staje się zadość. Są toasty, poważne i mniej poważne rozmowy, politykowanie, lekkie słowne potyczki, wspomnienia i planowanie. Jest cudownie smakujące wino i groźna czacza. Więcej grzechów nie pamiętam ; )

Dzień 1.

Z powodu śnieżycy musimy zmienić plany. Zamiast Kazbegi jedziemy do górnej Ajarji. Kote obiecuje przygodę: cudowne widoki, niezwykłą architekturę, zimę w malowniczej odsłonie i ciepłych, gościnnych ludzi. Droga zajmie nam cały dzień. Zwiedzamy kilka atrakcji, zatrzymujemy się w Batumii, żeby zjeść wyborną rybę i zrobić zakupy: tam gdzie jedziemy sklepów nie ma. Na pokładzie Delici 6 osób: ja, młodzieniec Leon, dzielni Kłyszowie czyli Emilia i Marcin no i nasi gospodarze -przewodnicy Konstantine Nachqebia i Karolina Ka W Batumi dołącza Marina, która będzie nas po królewsku gościć (jeszcze w nocy zrobi nam taką kawę, jakiej w  życiu nie piłem)! W Batumi, wiadomo, focić po prostu trzeba (tam warun jest zawsze). Jedzenie świetne. Sporo się tam zmieniło przez kilka lat. Jedziemy dalej.

W drodze do Baki Bako mijamy mnóstwo urokliwych miejsc. Pod wodospadem Makhuntseti okazuje się, że nie zabrałem statywu. Uprawiam ekwilibrystykę, by ustawiając aparat na śliskich kamieniach, nie zabić się.  Udaje się zrobić kilka ujęć.

Jedziemy dalej, wysoko w góry. Warunki zimowe, miejscami trudne. Kote prowadzi pewnie i sprawnie docieramy do Baki Bako(jak to brzmi - Baki Bako!). Odkopujemy dojście do chaty Mariny. Gospodyni z sąsiadkami przygotowuje dla nas suprę. Uczta jest przewyborna! W chacie robi się cieplej. To jednak bardziej zasługa serdeczności ludzi niż pieca, który wypuszcza salwy gryzącego w oczy dymu. Kompletnie nam to nie przeszkadza. Siadamy do stołu. Rozmawiamy do późna. Marina opowiada o życiu w górach Ajarji, pojawia się dramatyczna historia o niedźwiedziu (która wcale nie skończyła się dobrze, dlatego właśnie Marina gości nas bez męża), słuchamy o wilkach. Marina opowiada krzątając się przy kuchni. Gdy robi się już naprawdę późno, idziemy na piętro odpocząć...tam jednak nie ma ogrzewania. Śpimy w kurtkach, czapkach i rękawiczkach. Jest bardzo zimno. Bardzo.

Gruzja - Dzień 1.

 

Dzień 2.

Budzimy się z krótkiej hibernacji i zimowego letargu. Przed śniadaniem szybka toaleta... przy wodotrysku na zewnątrz. Woda wydaje się ciepła! "To hartuje" - zapewnia Marina i chwilę później rozgrzewa nas przepysznym śniadaniem. Nie wiem kiedy i jak przygotowała to całe jedzenie dla nas. Jest niezwykła.

Na zewnątrz mimo, że pochmurno i prószy - cudowna śnieżna kraina. Ruszamy na spacer. Ścieżka prowadzi tuż przy granicy z Turcją (wszyscy tu bardzo przeżywają trzęsienie ziemi). Szkoda, że nie widać szczytów. Fotografuję. W pewnym momencie zagaduję do mężczyzny, który pali papierosa przed budynkiem z flagami. Okazuje się, że to lokalna szkoła, a mój rozmówca to dyrektor placówki. W szkole uczy się dziesięcioro dzieci! Myślę o tym jak różnią się nasze światy. Nauczyciele i dzieciaki są bardzo otwarci i serdeczni. Po krótkiej gościnie - ruszamy dalej. Kierujemy się do kolejnego domu, do znajomych Kotego. Ja odłączam się od mojej grupy, by wyjść  jeszcze wyżej i mimo chmur, zrobić kilka zdjęć. Po drodze spotykam Gruzina, który wyszedł odebrać swoje dzieci ze szkoły.  Próbujemy się dogadać. Pomaga ...google! :) Nieznajomy zaprasza mnie do domu, częstuje wyborną fasolą i chaczapuri. Wymieniamy grzeczności. Gospodarz, ojciec trójki dzieci, chwali Lewandowskiego jako piłkarza, ale gani za decyzję przejścia do Barcelony. Dziękuje Polakom za pomoc Ukraińcom. Robimy pożegnalnego "misia". Do Mariny wracamy późnym popołudniem. Czeka na nas gorąca woda pod prysznicem i prawdziwa uczta. Przychodzą sąsiedzi. Przy stole jesteśmy braćmi. Katolicy. Prawosławni. Muzułmanie. W różnym wieku, z różnymi pomysłami na życie. Doskonale się rozumiemy. To dobry czas. Wspaniały! To Gruzja. Lubię tu być.

Gruzja - Dzień 2.

Dzień 3.

Za nami kolejna zimna noc, do której tym razem przygotowaliśmy się trochę lepiej...wykorzystując rozgrzaną cegłę i iście królewskie wino podane do supry. Zadziałało! ;) Biesiadowaliśmy ze szwagrem Mariny (naszej gospodyni), inżynierem, który buduje mosty i drogi. Marcin trafił na druha po fachu. I gdyby biesiada potrwała trochę dłużej, to jestem pewien, że powstałby kompletny plan czasoprzestrzennego mostu lub tunelu, który znacznie skróciłby podróż z Polski do Gruzji :) Supra z cudownym jedzeniem Mariny i rozmowy tych dżentelmenów plus filozofia Kotego i tak skruszyły mnóstwo kamieni. Pierwszy raz gościłem w muzułmańskim, ajarskim domu, ale ani przez chwilę, nie czułem się jak obcy.

Czas ruszać dalej. Nasze spotkanie z Mariną, jej bliskimi i sąsiadami trwało tylko chwilę, ale zapamiętamy je na bardzo długo i będziemy tęsknić! Za ludźmi, za pysznościami (macarena i chaczapuri to sztos!), za widokami Baki Bako. Za Luckim i Luci także! To było kilkadziesiąt niezwykłych godzin. Dziękujemy za te gościnę!

Zostajemy w Ajarii, jedziemy do Goderdżi. Tu przywitał mnie chyba fotograficzny kadr życia, ale po kolei.

Po kilku godzinach podróży docieramy do Goderdżi. Podziwiamy nowy kompleks narciarski. Wyciągiem pokonujemy 4 km trasę nad stokami. Zazdrościmy z Leonem i Marcinem szusującym. Pojawia się nawet pomysł, żeby choć raz zjechać, ale…gdy docieramy na szczyt – porzucamy tę myśl. Po pokonaniu kilkudziesięciu metrów trafiliśmy do fotograficznego, zimowego raju.

Gapię się, oczarowany widokiem.  Przed nami rozgrywa się majestatyczny spektakl, w którym główne role grają: słońce, góry, błękit i chmury. W dole scenie uroku dodają wiekowe, pasterskie chatki. Ośnieżone szczyty wyglądają bajecznie. Wyciągam aparat. Strzelam. Kątem oka widzę, że Kote wdrapuje się jeszcze wyżej.  Ruszamy za nim. Ze szczytu krajobraz wygląda jeszcze bajeczniej. Chłonę widok i próbuję go zapisać na kartach pamięci. Jest pięknie.

Czas wracać. W hotelowym kompleksie chwilę odpoczywamy i ruszamy dalej. Po drodze zatrzymujemy się w uroczym miejscu na piknik z jedzeniem Mariny. Smakuje bardzo!

Jedziemy dalej, do Batumi. Żegnamy się z Mariną. Idziemy na kolację, a później poszwendać się. Batumi bardzo się zmienia. Pięknieje, staje się coraz bardziej nowoczesne.

Żal opuszczać Ajarię.

Z jakąś nostalgią wsiadamy do samochodu i ruszamy do Kutiaisi.

Gruzja - Dzień 3.

Dzień 4.

Wróciliśmy do Kutaisi. Po krótkiej nocy jemy doskonałe śniadanie u Laszy i Roso. Plan mamy napięty. To nasz ostatni dzień w Gruzji, chcemy jak najwięcej zobaczyć. Najpierw szybka kawa na mieście z Kote, później idziemy na targ. Jest głośno, kolorowo, wesoło i smacznie! Kupujemy słynne kiszonki(czosnek, paprykę i nadziewaną cebulę) i gruzińskie słodycze oraz drobne upominki. Na słynnym "Białym Moście" jemy zakupione wcześniej genialne chaczapuri. Lubię to miejsce. Świetny punkt fotograficzny i "towarzyski". Sporo osób "zagaja" rozmowę, między innymi pan, który chwali się posiadaniem...dwudziesto-złotówki. Kataryniarz funduję stare melodie, czuć zbliżającą się wiosnę. Jest radość! ;)

Z #whitebridge jedziemy do Jaskini Prometeusza. Byłem tam już piąty raz. Nadal robi wrażenie. Z wielu względów ; ) Następnym przystankiem jest malowniczo położony monastyr Gelati. Zwiedzamy to miejsce w biegu, bo...przytrafiła nam się przygoda(zmroziła nas bardziej niż mróz w Ajarji, ale wszystko skończyło się dobrze). Klasztor ufundował w XII wieku król Dawid IV Budowniczy (ponoć osobiście pracował przy budowie). Po śmierci został tam pochowany. Monastyr przez długi czas był jednym z głównych ośrodków kulturalnych i naukowych w Gruzji.

Kolejnym punktem jest monastyr Motsameta. Pewien odcinek pokonujemy z Emilią i Leonem na piechotę (pokłosie wspomnianej przygody).

"Motsameta" to chyba mój ulubiony klasztor z niezwykłą, dramatyczną historią. Przepiękne miejsce, z malowniczymi widokami. Jeszcze przed wejściem chce mi się pić. Kupuję wodę, biorę szybki haust i zapiera mi dech, bo okazuje się, że starsza pani podała mi... czaczę. Krztuszę się, nie mogąc złapać powietrza, a pani ma ubaw po pachy. Udaje się przeżyć. Dostaję wody  ; )

Coś niezwykłego jest w tym miejscu.

Wracamy do Kutaisi. Pakujemy się.

W hostelu na kolacji ucztuje grupa przesympatycznych Polaków, którzy właśnie przyjechali. Zazdrościmy. Wymieniamy się uprzejmościami i... odjeżdżamy na lotnisko.

Spędziliśmy w Gruzji tylko kilka dni, ale jakich! Poznaliśmy cudownych ludzi. Wpuścili nas do swoich domów, rodzin i życia. Pięknie nas ugościli. Zasmakowaliśmy prawdziwej Gruzji. Zobaczyliśmy kawałek pięknego, niezadeptanego, spokojnego świata, w którym spotkanie z drugim człowiekiem to duża wartość. Najważniejsza. Tak to czułem.

Ekipo - wielkie dzięki za współdzielenie tych dni! Chowam te chwile w sercu.

Gruzja - Dzień 4.

Autor: Krzysztof Chwaliński 

Oceń ten artykuł 0 0