Ponad 30 osób szukało turysty w górach. Okazało się, że po prostu spał

Ponad 30 osób było zaangażowanych w poszukiwania 38-latka z Kielc, który zaginął podczas schodzenia ze szczytu Luboń Wielki. Mężczyzna miał odłączyć się od grupy znajomych i stracić z nią kontakt. Po wielogodzinnych poszukiwaniach policjanci odkryli jego miejsce pobytu. Nikt po odnalezieniu turysty nie krył zaskoczenia.

fot. Shutterstock

Turysta z Kielc zaginął w górach

Zwykła wycieczka, której celem było zdobycie Lubonia Wielkiego, napsuła nerwów znajomym 38-letniego turysty z Kielc. W niedzielę około godz. 17:00 mężczyzna niespodziewanie zniknął przyjaciołom z oczu, bowiem odłączył się od grupy. Ekipa myślała, że 38-latek po prostu zszedł szybciej i oczekuje na ich powrót w miejscu, gdzie wcześniej zaparkowali samochody.

Tak się jednak nie stało. Turysta z Kielc przepadł jak igła w stogu siana. Na dodatek znajomi nie mogli się z nim skontaktować, bowiem nie zabrał ze sobą telefonu. Gdy wyczerpały się wszystkie inne możliwości poszukiwań 38-letniego kielczanina, jego przyjaciele zdecydowali się zawiadomić służby ratunkowe. Zgłoszenie o zaginięciu 38-latka otrzymali ratownicy Grupy Podhalańskiej GOPR.

Policjanci znaleźli go w…

Goprowcy natychmiast rozpoczęli poszukiwania zaginionego mężczyzny. Ponieważ nadchodziła noc, do akcji poszukiwawczej zaangażowano również funkcjonariuszy policji z komisariatu w Rabce-Zdroju. Wielogodzinne próby namierzenia turysty z Kielc trwały przez kilka godzin, a w sumie szukało go ponad 30 osób. W międzyczasie mundurowi sprawdzili także monitoring, okoliczne, szpitale, pensjonaty i… hotele.

I to właśnie podczas sprawdzania miejsc noclegowych wyszło na jaw, co w czasie poszukiwań robił 38-letni turysta z Kielc. Policjanci tuż po północy ustalili, że 38-latek najzwyczajniej w świecie wrócił do jednego z hoteli w Rabce-Zdroju i poszedł spać. Oczywiście, nie stało się mu nic groźnego, a do noclegu przyszedł cały i zdrowy.

Jak wezwać pomoc w górach, gdy nie mam telefonu?

Ta sytuacja jasno pokazuje, że zawsze w górach lepiej mieć przy sobie telefon komórkowy, aby na wszelki wypadek móc wezwać pomoc. Co jednak zrobić, gdy nie będziemy mieć przy sobie komórki, bądź zabraknie zasięgu? Przyda nam się wtedy latarka bądź gwizdek. Ratowników można powiadomić poprzez wysłanie 6 sygnałów dźwiękowych lub świetlnych na minutę (w odstępach co 10 sekund). Po minucie przerwy należy powtórzyć cykl, a odpowiedzią powinny być 3 sygnały na minutę, nadawane co 20 sekund.

Jeśli zauważymy nadlatujący śmigłowiec, wtedy także możemy zasygnalizować potrzebę otrzymania pomocy. Należy wtedy ustawić sylwetkę ciała w kształt litery Y (ręce wyciągnięte do góry). Jeśli nie potrzebujemy interwencji, sygnalizujemy to sylwetką ciała ustawioną na literę N (jedna ręka opuszczona, druga w górze). Warto zaznaczyć, że lepiej nie nadużywać wezwań o pomoc, bowiem ratownicy na każde wezwanie muszą odpowiedzieć, a w tym czasie mogą być komuś naprawdę potrzebni.

Autor: Hubert Wiączkowski

Komentarze
Czytaj jeszcze: